Dzięki uproszczonemu postępowaniu restrukturyzacyjnemu dłużnicy dostają cztery miesiące na porozumienie się z wierzycielami. O tym, czy przyjęte wraz z tarczą antykryzysową rozwiązania pomogą firmom przetrwać trudny okres, dyskutowali goście DGP
Na mocy tarczy 4.0 wprowadzono uproszczone postępowanie restrukturyzacyjne. Przepisy weszły w życie 24 czerwca 2020 r. Ale po co w ogóle było je wprowadzać w ramach specustawy koronawirusowej?
Małgorzata Anisimowicz:
Obrany kierunek jest właściwy. Oczywiste jest to, że znaczenie sądów jest nie do przecenienia, ale jasne dla mnie również jest to, że trzeba rozsądnie gospodarować możliwościami sądów ‒ tymi stricte organizacyjnymi, technicznymi. Dlatego przyjęcie rozwiązania, że otwarcie uproszczonego postępowania restrukturyzacyjnego nie wymaga sądowej aprobaty, podoba mi się.
Obecna sytuacja gospodarcza powoduje, że przedsiębiorcy borykają się z próbą odpowiedzi na pytanie, czy jest to ten moment, aby dostosować zasoby firmy do oczekiwań rynku. Natomiast to czas był i jest jednym z najważniejszych elementów ‒ celem zachowania firmy, miejsc pracy, zaspokojenia wierzycieli.
Gdy prace nad ustawą były na ostatniej prostej, stanowczo przeciwko uproszczonemu postępowaniu restrukturyzacyjnemu zaprotestowała Rada Przedsiębiorczości, w skład której wchodzi większość dużych organizacji biznesu. Przekonywała ona w swym apelu, że nowe przepisy zbytnio wzmocnią pozycję dłużników kosztem wierzycieli. Czy zastanawiali się państwo, dlaczego w toku prac przedsiębiorcy zmienili zdanie ‒ najpierw chwalili, by potem ganić?
Małgorzata Anisimowicz:
Stanowisko przedsiębiorców, którzy zaprotestowali przeciwko uproszczonemu postępowaniu restrukturyzacyjnemu, wydaje mi się na wyrost. Przede wszystkim warto spojrzeć w przepisy i odpowiedzieć sobie na pytanie, co miałoby tak uderzać w prawa wierzycieli. W najgorszym dla wierzyciela razie dłużnik skorzysta z czteromiesięcznego okresu, w którym nie będzie można prowadzić wobec niego egzekucji oraz wypowiadać mu umów, i nie będzie dążył do zawarcia układu. Przypominam: cztery miesiące. Zakładając, że uproszczonego postępowania nie ma, co w takim czasie może zrobić wierzyciel? Nie ma szans, by wyegzekwował wierzytelność w toku egzekucji komorniczej. Sąd? Postępowania trwają dwa‒trzy lata. A zatem naprawdę nawet w przypadkach nadużywania procedury przez dłużnika najgorsze, co może spotkać wierzyciela, to strata czterech miesięcy. Moim zdaniem więc rachunek zysków i strat jest oczywisty: uproszczone postępowanie jest potrzebne, a pokrzywdzenie nowymi przepisami wierzycieli dość iluzoryczne.